poniedziałek, 6 lipca 2015

#4

Stanęłam dziś na wadzę.
62,2 kg, więc jakimś cudem w przeciągu trzech dni spadło mi o 1,8. A BMI mam już poniżej 20!
Chcę zejść do końca miesiąca poniżej 60. A do końca września ważyć 56...
To w sumie wykonalne.

Bilans:
9.00- owsianka golden Nestle, kawa z mlekiem
11.00- arbuz, maliny
14.00- sałatka z kurczakiem, mały batonik musli (mam dziś straszną chęć na cukier)
18.00- jogurt owocowy, kawa z mlekiem
*60 min pływania

Boże, ale mnie wykończył ten dzień, więc post będzie dość krótki. Poza pływaniem, które już uwielbiam, jeździłam sporo na rowerze. Także dzień miałam bardzo aktywny. Dogadałam się z mamą, że będę jeździła rano po zakupy na rowerze, co daje jakieś dodatkowe 40 min jazdy dziennie (daleko do piekarni). Zawsze coś.

Dziś na basenie było fantastycznie, rozmawiałam z taką panią, około 30 lat,  była bardzo miła, powiedziała, że mam "super figurę" i zapytała mnie ile już ćwiczę ;). Zawsze miło coś takiego usłyszeć. :)

Jutro muszę wstać o 5.40... jadę na mszę za dziadka, będę miała pretekst, żeby odwiedzić babcię. I na szczęście nie będzie mojej chrzestnej!  Także miło spędzę czas.
Trzymajcie się!

niedziela, 5 lipca 2015

#3

9.00- jogobella z łyżką musli
12.00- sałatka z tuńczykiem i oliwą z oliwek (taka z biedronki)
15.00- kawa z mlekiem
18.00- jogobella z łyżką musli

Nigdy, przenigdy nie pójdę już w niedzielę na basen. Na moje szczęście, wzięłam ze sobą młodszą siostrę i się nią zajmowałam. Może mniej przez to spaliłam, ale nie wydaje mi się to takie istotne, gdy pomyślę o ludziach, którzy dziś tam byli. A mianowicie, społeczność przebywająca na basenie, dzieliła się dziś na: matki z niemowlakami, lub dziećmi poniżej trzech lat, oraz obleśnych facetów około pięćdziesiątki. Jeden nazwał mnie "syrenką". Bez komentarza.
Może dziś zajmowałam się młodszą trochę za bardzo i pewnie wiele osób myślało, że jestem jej matką, ale dzięki temu uniknęłam mnóstwa zaczepek.

Mam wrażenie, że zjadłam dziś za mało, ok 700 kcal. To jednak dość niewiele, a uważam, że najlepiej trzymać się gdzieś około tysiąca. Jutro będę bardziej tego pilnować.

Poważnie się zastanawiam, czy nie odstawić, po tym opakowaniu tabletek antykoncepcyjnych. Nie żebym po nich tyła, czy puchła, jedyne co zauważyłam, to to, że stałam się strasznie płaczliwa. Ale to ponoć normalne, nawet ginekolog mi to powiedziała, że to jedyny efekt uboczny jaki mogę zaobserwować. A plusów jest dużo. Po pierwsze, okres przechodzę bardzo łagodnie, po drugie poprawiły mi się włosy i cera. No i mam mniej włosków na ciele. Zabawne jest to, że biorę je, chociaż kilka miesięcy temu rozstałam się z chłopakiem, więc główny cel ich zażywania, że tak powiem, nie ma w moim wypadku znaczenia.

Właśnie, chłopak. Ostatnio mam takie myśli, że znowu chciałabym kogoś mieć. Do tej pory miałam tylko jednego chłopaka, ale za to przez prawie dwa lata. Nie wiem, czy chcę znowu przechodzić, przez ból rozstania, te wszystkie niepewności itp. Z jednej strony, cudowne jest mieć tą ukochaną osobę, ale z drugiej... bycie singlem też jest fajne. Mi się w każdym razie podoba. Sama już nie wiem, co jest lepsze. Są momenty, kiedy czuję się samotna, są takie, że odpowiada mi wolność.
Paradoks.

Mam nadzieję, że temperatura szybko spadnie do jakiś dwudziestu paru stopni, bo chyba się wykończę. Zamroziłam sobie w woreczku do lodu zieloną herbatę i teraz wrzucam takie kostki do wody. Bardzo orzeźwiające.

sobota, 4 lipca 2015

#2

8.00- owsianka jabłkowa Nestle
12.00- miseczka bobu
15.00- kawałek mięsa gotowanego, mały ziemniak, zielony ogórek
19.30- jogobella light i kawa z mlekiem

*ćwiczenia*
- 40 długości basenu (ok 50 min, muszę popracować nad kondycją)

Byłam dziś u babci. Odwiedzam ją rzadko, głównie z powodu mojej chrzestnej, która jest u niej niemal co weekend. Nie lubię jej. Niby to siostra mojej mamy i w ogóle, ale wiele razy zachowała się co najmniej nie fair, w stosunku do mnie. No i bardzo lubi wtrącać się w czyjeś życie i krytykować prywatne decyzje.
Kontakt z nią ograniczyłam do absolutnego minimum.
Babcię za to mam świetną. Dziadek też był wspaniałym człowiekiem, niestety nie ma go już z nami.
Bardzo przeżyłam jego śmierć, mama też. A minęło już tyle lat...
Ale, wracając do babci, ona zawsze wspierała mnie na diecie. Dziś np. zaproponowała, że na obiad ugotuje mi kawałek wołowiny (reszta trafiła do gulaszu), zamiast go obsmażać. Ona zawsze mnie rozumie. Zresztą, takich sytuacji było mnóstwo. Kiedy przyjeżdżam do niej z siostrą, daje nam suszone owoce, zamiast cukierków. Czekolada czasem się zdarza, ale babcia zawsze ma w kredensie nie tylko mleczną z toffi, ale też gorzką, ze skórką pomarańczową.
Takich babć ze świecą szukać :)

Dzisiejsze wyjście na basen było niezłe. Wiem, że między 17 a 20 zawsze odbywają się aerobiki itp., więc, nie tylko chudzi ludzie się pojawiają, ale też ci przeciętni, czy wręcz grubi.
Z moją figurą na pewno się nie wyróżniałam, a to dało mi takie pozytywne uczucie samoakceptacji.
Pływałam 50 min, bardzo się tym zmęczyłam, a za cel postawiłam sobie, że za każdym razem będę pokonywała trochę więcej. Później poszłam do sauny, bo zawsze dobrze wpływała na moją cerę. Wysiedziałam 10 min, ale nie w tej najgorętszej, tylko aromatycznej, pośredniej. Planuję pływać 5 razy w tygodniu, ale to na razie tylko plan, bo przecież jeszcze nie wiem, jak zareaguje na to mój organizm.

Nie pisałam Wam chyba, ale mam taki zwyczaj, że codziennie przed śniadaniem wypijam szklankę wody z łyżką octu jabłkowego. Do smaku można się przyzwyczaić.
Ponoć może to wpłynąć na odchudzanie, ale akurat tego efektu nie zauważyłam. Jedyne, co odnotowałam, to bardzo duża poprawa cery. Dla mnie to już dostateczny powód, by go pić.

Do jutra!

piątek, 3 lipca 2015

#1

8.00- owsianka z suszoną śliwką Kupiec
12.00- miseczka bobu i kilkanaście truskawek
15.00- cukinia (oczywiście bez tłuszczu), sałatka z lekkim dresingiem i pół klopsa
18.00- groza na kolację- mały deser lodowy ( max 300 kcal, a pewnie dużo mniej)

Szło super, do czasu aż nie zadzwoniła do mnie znajoma, która koniecznie chciała się umówić. Dobra, poszłam z nią na te lody, wybrałam zestaw z jogurtem i owocami w wydaniu mini. Patrzyła na mnie krzywo, zajadając gigantyczną porcję lodów z kajmakiem, bitą śmietaną i bananami.
O ironio, jest ode mnie dużo chudsza.

Dzień był aktywny. Cały czas biegałam po mieście, podcięłam końcówki włosów, kupiłam sobie nowy biustonosz, odebrałam jakieś pierdoły z poczty i.... wykupiłam karnet na basen. Od jutra zaczynam. A kiedy wróciłam do domu, jeszcze poprasowałam. Także spaliło się wiele kalorii i bardzo dobrze. Po tych nieszczęsnych lodach, wyszłam jeszcze na 40 min na spacer.


Obiecałam, że dziś powiem więcej rzeczy o sobie.

Mam 19 lat. Od zawsze byłam gruba, ale od dwóch lat, nie przerażam ludzi tuszą. Zawsze byłam bardzo wysoka- takie geny- i na dodatek tęga. Najwyższe BMI jakie miałam, wynosiło 24.7. Obecnie oscyluje w granicach 20.  Kiedy miałam 16 lat, ważyłam 79 kg przy 179 cm wzrostu, miałam okresy, że jadłam jak świnia, ale potrafiłam też się głodzić. Krótko mówiąc, zaczynała się u mnie bulimia. Nienawidziłam swojego ciała. Komentarze, które słyszałam... ubrania, które mi się podobały, a się w nich nie dopinałam... los osoby grubej jest tragiczny, nie oszukujmy się.
Na tym etapie, mama zaciągnęła mnie do dietetyka. Kobieta była miła, bardzo ludzka, i co najważniejsze, chciała mi pomóc. Dała mi rozpiskę tego, co wolno mi jeść, ustalała menu... Nie była to rygorystyczna dieta, w rok straciłam 15 kg. I nigdy ich nie odzyskałam. Najpiękniejszym prezentem, była możliwość wyjścia w mini spódnicy na 17 urodziny.
Dzięki pani dietetyk, trafiłam również do psychologa. Miałam i mam poważne problemy z samoakceptacją. 

Chociaż straciłam naprawdę niemało kilogramów, pozostało mi poczucie, że jest mnie za dużo. Ludzie są bezlitośni, nawet mama powtarza mim że do szczupłej osoby sporo mi brakuje.
Muszę zrzucić 8 kg. Mam na to trzy miesiące. A po tym okresie, muszę stanowczo zamknąć etap odchudzania w swoim życiu. Koniec głodu, stopniowy powrót do normalnego jedzenia (1800 kcal- więcej nie chcę).
Wierzę, że mogę to zrobić. Że kiedy wyjadę na studia NIKT nie powie mi, że nie wyglądam w czymś szczupło. Nie dopuszczę do sytuacji, by usłyszeć choćby pół komentarza na temat swojego ciała. Koniec złośliwości, koniec wstydu.

To właśnie jestem ja... wysoka, nieszczęśliwa kobieta, goniąca swoje marzenia.

czwartek, 2 lipca 2015

Długo tu nie zabawię...

Witajcie.
Na wstępie powiem, że nie planuję pisać tego bloga w nieskończoność. Ale to nie będzie tak, że mi się znudzi, czy coś. Mam trzy miesiące. Trzy miesiące na zrzucenie prawie 10 kilogramów, na poukładanie sobie życia... na wszystko. Za trzy miesiące będę kimś innym. Opuszczę rodzinny dom, przeszłość...
1 października zaczyna się rok akademicki, a ja wyprowadzam się z domu, do akademika. Zrozumiecie, dlaczego gdy poznacie moją sytuację rodzinną. Nie mogę tu dłużej zostać.

Mam na imię Sylwia. Odchudzam się od zawsze, mój niechlubny rekord wagi, to... 79 kg. A mam  179, więc byłam już na granicy. Obecnie, od dwóch lat ważę 64 kg. Ale wciąż nie wyglądam dobrze. Chcę ważyć ok 56 kilogramów, być CHUDĄ.
Nie planuję szalonej głodówki, to tak nie działa. Gdy w wieku 16 lat wylądowałam u dietetyka (raczej mnie tam zaciągnięto) nauczyłam się jednego. By schudnąć trzeba jeść. Niewiele, bo niewiele, ale trzeba.

Planuję po prostu ostre MŻ, ćwiczenia, regularne posiłki, ocet jabłkowy...

Nudy, ale nie mogę pozwolić sobie na więcej, by utrzymać efekt i żyć kiedyś normalnie...

Mam nadzieję, że ktoś to będzie czytał i mnie wspierał. Odwdzięczę się tym samym.
Jutro więcej powiem o sobie, trzymajcie się!